Na straganach już mnóstwo nowalijek a ja przerabiam jeszcze zeszłoroczne ziemniaki. Te co zostaną z obiadu zamieniam w kopytka, przemycając w nich inne warzywa. Można powiedzieć, że to takie warzywne leniwe. W tym sezonie hitem okazały się trzy wersje:
- z brukselką
- z jarmużem
- a już najlepsze powstały przypadkowo z totalnych resztek z glazurowanej marchewki oraz takiej brukselki. No ale jak nie miały być pyszne skoro znalazło się w nich wszystko co najlepsze: i troszkę czosnku i parmezanu i boczku.
Jedna sprawa jednak nie dawała mi spokoju: co zrobić, żeby nie trzeba było dosypywać do ciasta dużej ilości mąki. Warzywa gotowane albo blanszowane sprawiają, że ciasto jest bardzo mokre. Postanowiłam zatem rozdrobnić je bez gotowania. Na pierwszy (i na razie jedyny) ogień poszedł jarmuż. Siekanie nożem odpadło na przedbiegach. Spróbowałam za to rozdrobnić go nożami mechanicznymi czyli malakserem, tak jak robię pesto, ale okazało się, że bez dodatku oliwy mój malakser sobie z tym zadaniem nie poradził. Ostatnią deską ratunku była maszynka do mielenia i ta próba zakończyła się sukcesem. Taki
"jarmużowy granulat" (z wyglądu, bo mokre toto) można dodawać do kopytek, naleśników, farszów, kotlecików, zamrozić czy przerobić na pesto, które dodamy do zupy czy makaronu.