poniedziałek, 14 grudnia 2015

Kasza gryczana ze szpinakiem i jajkiem


Sobota.
Zaczyna się wyczekiwane przez pięć dni tzw. "wolne". Pobudka. "Mamo kiedy wstajemy?". Kurcze już? Nie mogę się ruszyć z łóżka ale w głowie już się kotłuje ile jest do zrobienia, żeby nadgonić tydzień. Po chwili wewnętrznej walki wstaję. Zaczyna się maraton. Odsłanianie okien, podlewanie zabiedzonych kwiatków. Bieganie między pokojami, łazienkami, kuchnią. Zbieranie ubrań i pozostawionych szklanek z niedopitymi resztkami. Wszędzie kurz, wszystko do sprzątania. Sterta prasowania z zeszłego tygodnia i prania po kolejnym. Śniadanie i obmyślanie co dalej: jak pójdę na zakupy to nie zdążę na czas z obiadem. Jak nastawię pranie i poprasuję to zaraz zamkną sklepy. Na poczcie czekają do odebrania przesyłki z całego tygodnia. Odbiór zajmie mi godzinę (zawsze kolejki). Jak wyjdę na pocztę, to nie zdążę posprzątać. Nieustanna kalkulacja i szeregowanie zadań. (I pomyśleć, że przedmiot "szeregowanie zadań" miałam na studiach. W niczym mi to nie pomaga.) Po śniadaniu biorę się za sprzątanie łazienek. Uwagę przykuwają brudne fugi, zaczynam czyścić, 10 min i zaledwie kawałek. W takim tempie nie dam rady. Porzucam czyszczenie fug, żeby zdążyć na pocztę, ale przypominam sobie, że miałam umyć włosy, ale jak umyję i wysuszę nie zdążę na pocztę... na szczęście tym razem sezon czapkowy mnie ratuje.