Sobota.
Zaczyna się wyczekiwane przez pięć dni tzw. "wolne". Pobudka. "Mamo kiedy wstajemy?". Kurcze już? Nie mogę się ruszyć z łóżka ale w głowie już się kotłuje ile jest do zrobienia, żeby nadgonić tydzień. Po chwili wewnętrznej walki wstaję. Zaczyna się maraton. Odsłanianie okien, podlewanie zabiedzonych kwiatków. Bieganie między pokojami, łazienkami, kuchnią. Zbieranie ubrań i pozostawionych szklanek z niedopitymi resztkami. Wszędzie kurz, wszystko do sprzątania. Sterta prasowania z zeszłego tygodnia i prania po kolejnym. Śniadanie i obmyślanie co dalej: jak pójdę na zakupy to nie zdążę na czas z obiadem. Jak nastawię pranie i poprasuję to zaraz zamkną sklepy. Na poczcie czekają do odebrania przesyłki z całego tygodnia. Odbiór zajmie mi godzinę (zawsze kolejki). Jak wyjdę na pocztę, to nie zdążę posprzątać. Nieustanna kalkulacja i szeregowanie zadań. (I pomyśleć, że przedmiot "szeregowanie zadań" miałam na studiach. W niczym mi to nie pomaga.) Po śniadaniu biorę się za sprzątanie łazienek. Uwagę przykuwają brudne fugi, zaczynam czyścić, 10 min i zaledwie kawałek. W takim tempie nie dam rady. Porzucam czyszczenie fug, żeby zdążyć na pocztę, ale przypominam sobie, że miałam umyć włosy, ale jak umyję i wysuszę nie zdążę na pocztę... na szczęście tym razem sezon czapkowy mnie ratuje.
Myślałam, że jak dziecko podrośnie będzie więcej czasu a jest jeszcze mniej. Niby trening tylko raz w tygodniu (mało w porównaniu z rówieśnikami), logopeda też tylko raz w tygodniu, a codzienne ćwiczenia "sz, ż, cz, dż" to zaledwie 15 minut.
Pozostałe rzeczy też zabierają "tylko 20 minut dziennie, codziennie".
Więc dlaczego nieustannie brakuje mi tych "tylko minut"?
Wiecznie szereguję, odrzucam i upraszczam co się da. Przepisy też. I tak zawsze z nowym jest obawa, że jedna osoba odmówi konsumpcji i będzie kolejny problem.
Myślałam, że jak dziecko podrośnie będzie więcej czasu a jest jeszcze mniej. Niby trening tylko raz w tygodniu (mało w porównaniu z rówieśnikami), logopeda też tylko raz w tygodniu, a codzienne ćwiczenia "sz, ż, cz, dż" to zaledwie 15 minut.
Pozostałe rzeczy też zabierają "tylko 20 minut dziennie, codziennie".
Więc dlaczego nieustannie brakuje mi tych "tylko minut"?
Wiecznie szereguję, odrzucam i upraszczam co się da. Przepisy też. I tak zawsze z nowym jest obawa, że jedna osoba odmówi konsumpcji i będzie kolejny problem.
Znalazłam przepis dla mnie. Idealny do uproszczenia. Zamiast na zakupy wystarczyło wyjść przed dom zerwać grudniowy szpinak. Miała być kasza zapiekana w piekarniku, ale kto ma na to czas? no i z jajkami przepiórczymi ale takich jajek od teściowej nie dostaję, a poza tym jedno przepiórcze jajko na osobę? Kto by się tym najadł. Dla męża zawsze "sadzę" co najmniej dwa zwykłe.
Przerobiłam więc nieco przepis i przedstawiam poniżej. Dziecko, które nigdy wcześniej nie chciało jeść szpinaku zjadło wszystko. Sukces.
Kasza gryczana ze szpinakiem i jajkiem.
Na podstawie książki P. Łukasik, G. Targosz "Kipi kasza".
Składniki:
- 2-3 szklanek kaszy gryczanej ugotowanej na sypko (w przepisie była palona, u mnie mieszanka palonej i niepalonej w proporcji 1:3)
- 1-2 jajek na osobę
- 200 g świeżego szpinaku
- 1 duża cebula
- 2 ząbki czosnku
- tłuszcz do smażenia (oliwa, masło albo mieszanka)
- ok pół szklanki startego parmezanu
- sól, pieprz
1. Na patelni rozgrzać łyżeczkę tłuszczu, wrzucić umyty szpinak i poddusić go pod przykryciem aż cały zmięknie. (zamieszać od czasu do czasu)* Zdjąć z patelni do przestudzenia.
2. Cebulę i czosnek obrać i drobno posiekać.
3. Na patelni rozgrzać tłuszcz, poddusić cebulkę po czym dodać czosnek i jeszcze chwilę podsmażyć.
4. W międzyczasie posiekać szpinak.
5. Na patelnię dodać kaszę, szpinak i parmezan i razem wymieszać.
6. Przygotować jajka sadzone. Można na osobnej patelni pojedynczo, albo wszystkie na raz (ja tak robiłam) albo wbić na kaszę i dusić pod przykryciem jak w szakszuce. Jajka lekko posolić.
* można oczywiście zblanszować ale ja wolę poddusić, jak blanszowałam, zawsze miałam wrażenie że za dużo dobrego wylewam z wodą.
Danie jest dosyć uniwersalne. Dwa dni później zamiast szpinaku dodałam marchewkę i kawałek brokuła a jajka wbiłam i wymieszałam razem przy okazji wykorzystując białka pozostałe z szarlotki. Do popijania pasuje kefir, maślanka czy zsiadłe mleko, zupełnie jak do wersji ziemniaczanej.
ja też mam wrażenie, że tzw. wolne to maraton, którego nigdy nie jestem w stanie zakończyć z sukcesem...
OdpowiedzUsuńkasza fajna, muszę tak zaserwować szpinak Juniorowi, bo kaszę uwielbia, ale szpinak już niekoniecznie:)
Chyba wszystkie stawiamy sobie za wysoko poprzeczkę.
UsuńOstatnio jadłem podobny zestaw ^^
OdpowiedzUsuńJakbym czytała o sobie:). Tak gdzieś od października chodzę w czapkach, bo rano jest zazwyczaj sto różnych spraw ważniejszych od mycia głowy. A i logopeda mnie niedługo czeka. Przepis bardzo mi się podoba, jak uda mi się dotrzeć jutro do sklepu po szpinak (a oprócz siebie muszę wyszykować jeszcze dwie małe osóbki), to go wypróbuję.
OdpowiedzUsuńO, nie poznałam Cię:)
UsuńJa od poniedziałku do piątku nie mam wyjścia, bo muszę iść do pracy ale sobota rządzi się już innymi prawami.
Eh, no nie załamuj mnie, myślałam, że jak synek podrośnie to będzie lepiej ;) ja na razie jestem na etapie marzeń o przespanej nocy :)
OdpowiedzUsuńa danie wydaje mi się bardzo apetyczne. ja też cenię szybkie przepisy, coś trudniejszego gotuję raczej w weekend kiedy Mąż może zająć się synkiem. A w tygodniu gdy jestem sama to muszę szybko coś zjeść :)
Pocieszę Cię tylko tym, że dzieci są różne, może trafi Ci się mniej absorbujący i żywiołowy osobnik:)
UsuńJeśli chodzi o danie to nam nawet sama kasza wyjadana z patelni smakowała, jajko to już ekstra dodatek.
Widzę że nie tylko ja mam problem z organizacją czasu ;D Danie wygląda bardzo smacznie :D
OdpowiedzUsuńOstatnio jadłem podobne zestawienie i było cudowne! :D
OdpowiedzUsuńPowiem tak: opis rzeczy,, do zrobienia,, i szeregowanie zadań coś mi przypomina ;) a danie jak już pisałam na Fb pyszne i też lubimy :)
OdpowiedzUsuń